Trzy dramaty
Książka Elisabeth Åsbrink to przypadek rzadki: niezwykły dokument historyczny a zarazem literatura najwyższego lotu.
1939 rok. Rodzina Ullmannów w zajętym przez hitlerowców Wiedniu dostrzega szansę uratowania ich jedynego syna. Szwedzka Misja dla Izraela gotowa jest przyjąć kilkaset żydowskich dzieci. Lecz misjonarze stawiają warunki. Ich zadaniem jest przecież nawracanie Żydów na prawdziwą wiarę. Więc dzieci trzeba uprzednio ochrzcić, w obrządku ewangelickim oczywiście, bo katolików Szwecja też sobie nie życzy. Rodzice muszą przyrzec, że nie będą próbować dostać się do Szwecji oraz że po upływie dwóch lat odbiorą chłopca. A między wierszami daje się do zrozumienia, że preferowane są dzieci bez szczególnych uzdolnień, bo te oczytane i muzykalne nie nadają się na parobków i służące.
Można powiedzieć, że rodzice Otto Ullmanna dotrzymali obietnicy, przynajmniej w połowie. Nie odebrali wprawdzie chłopca w wyznaczonym terminie. Lecz po wyjeździe do Auschwitz nie mieli też okazji nękać Szwecji prośbami o wizę.
„W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa” to po mistrzowsku splecione trzy dramaty. Pierwszy to misterium pasyjne rodzicielskiej miłości, która każe rodzicom Ottona w setkach listów do syna ukrywać narastającą wokół grozę. Drugi to dzieje zagubionego na szwedzkiej prowincji żydowskiego chłopca, którego los łączy przyjaźnią z lokalnym nazistą, niejakim Kampradem (przyszłym twórcą firmy meblowej o nazwie IKEA). Bohaterką trzeciego dramatu jest sama autorka, to jest jej gorzka rozprawa z mitem Szwecji lat trzydziestych, kraju równości, solidarności i tolerancji, dla którego kilkuset „rasowo obcych” uchodźców okazało się być zagrożeniem społecznego ładu.
Książka Elisabeth Åsbrink to przypadek rzadki: niezwykły dokument historyczny, a zarazem literatura najwyższego lotu. Przekład Ireny Kowadło-Przedmojskiej to też dzieło sztuki. Trzeba niemałej wrażliwości, by oddać wibracje tej prozy, żeby między wierszami słychać było szloch.
Maciej Zaremba Bielawski