Chory na Auschwitz
O „Krótkim przystanku w drodze z Auschwitz” Görana Rosenberga w przekładzie Mariusza Kalinowskiego pisze jurorka Elżbieta Sawicka
Znany szwedzki dziennikarz napisał bardzo osobistą książkę o swoich rodzicach, polskich Żydach, ocalonych z Zagłady. Utrzymaną w stylu, który czytelników nad Wisłą, przyzwyczajonych do powściągliwości i maksymalnej oszczędności w przedstawianiu tej tematyki, może w pierwszej chwili zaskoczyć. A nawet nieco niecierpliwić. „Krótki przystanek w drodze z Auschwitz” to opowieść rozlewna, miejscami czuła i sentymentalna. Świadomie literacka, przybierająca formę listu do nieżyjącego ojca. Ale to opowieść niezwykle przejmująca. Mistrzowska. Szwedzi uhonorowali ją prestiżową Nagrodą Augusta 2012. I już została przetłumaczona na dziesięć języków.
Po polsku teraz ją mamy w znakomitym przekładzie Mariusza Kalinowskiego. Dla wielości języków występujących w tej książce – szeroka, melodyjna fraza narratora, mowa gazetowa, listy pisane po polsku z domieszką jidysz i szwedzkiego, oficjalny język dokumentów – tłumacz znalazł świetny ekwiwalent w polszczyźnie.
Rodzice Rosenberga za sprawą Czerwonego Krzyża po wojnie trafili do Szwecji. W Södertälje mieli mieszkanie, pracę, urodziło im się dwoje dzieci. Po koszmarze łódzkiego getta, obozach i marszu śmierci zamierzali zbudować w szwedzkim raju normalne życie. Nie udało się.
Ojciec nie wychodzi z poobozowej traumy. Cierpi, wymaga leczenia psychiatrycznego. Gniew i gorycz byłego więźnia są tym większe, że bezskutecznie domaga się od państwa niemieckiego zadośćuczynienia za getto i pracę w obozach. Szwedzcy lekarze nie widzą powodu, aby wydać mu zaświadczenie o utracie zdrowia: przecież fizycznie nic mu nie dolega. W roku 1960, „w trzydziestym siódmym roku życia, ścigany czasem Zagłady” Dawid Rosenberg popełnia samobójstwo. Podczas pobytu w szpitalu psychiatrycznym topi się w pobliskim jeziorze. Göran Rosenberg ma wówczas dwanaście lat.
Minie więcej niż pół wieku, zanim zacznie rekonstruować krok po kroku historię życia i śmierci ojca. Okruchy pamięci dziecka są istotne, dodają tej opowieści ciepłego blasku, ale to tylko fragment mozaiki. Ważnym elementem są wspomnienia matki i siostry oraz relacje innych ocalonych. Rosenberg-dziennikarz nie poprzestaje na ich wysłuchaniu. Jedzie do Łodzi, do Auschwitz, do małych niemieckich miejscowości, takich jak Wöbbelin, Watenstedt czy Uchtspringe, które były etapami w drodze „z Auschwitz ku życiu”.
Włącza do książki fragmenty dokumentów i wspomnień z łódzkiego getta, wykorzystuje rodzinne archiwum: pisane po polsku listy młodych zakochanych, Dawida i Haliny, swoich przyszłych rodziców. Sam przeczytał je dopiero po latach, przetłumaczone na szwedzki.
Wertuje stare roczniki gazet. Z nielicznych artykułów o „szwedzkim archipelagu obozowym” dowiaduje się, jak trudno było mieszkańcom zasobnego, niedraśniętego przez wojnę kraju zrozumieć ocalonych. Dostają regularne posiłki, a mimo to podnoszą z ziemi obierki kartofli i każdy wysuszony groszek, zrywają pędy mlecza. „Jakaś mania chomikowania sprawia, że ciągle odkładają sobie coś na zapas, później to stoi i schnie albo pleśnieje, i w końcu nadaje się tylko na paszę dla świń”. Mają napady lęku, histerii, wywołują awantury. Kto na szwedzkiej prowincji może zrozumieć takich ludzi?
Göran Rosenberg usiłuje wytłumaczyć sobie los ojca i innych chorych na Auschwitz. „Jak żona Lota, możecie żyć dalej tylko pod warunkiem, że nie będziecie się oglądać za siebie, ponieważ wtedy, tak jak żona Lota, możecie się zamienić w słup soli”. W innym wariancie: skończyć na dnie jeziora.
Elżbieta Sawicka